Sołonin
Sołonin Mark

2011-01-28 1416
Art. czytany: 1181 razy

Na uśpionych lotniskach

„Na uśpionych lotniskach” to solidny – pod każdym względem, także objętościowym (niemal sześćset stron spisanych bez pardonu!) – epos poświęcony wydarzeniom z 22 czerwca 1941 roku. Jak powszechnie wiadomo, tego właśnie dnia rozpoczęła się inwazja niemiecka na Związek Radziecki. Fall Barbarossa przeszedł do historii jako jeden z największych, zakrojonych na najbardziej ambitną skalę, ataków wojskowych. Kampania pochłonęła miliony ofiar, a na wojenne zwycięstwa i klęski walczących stron pracował bez mała cały świat. Jak przystało na taki temat, Barbarossa wiąże się z mnóstwem niedopowiedzeń i rozmaitymi wątpliwościami natury merytorycznej. Mark Sołonin koncentruje się na jednym z kuriozów: rozważa, co się właściwie stało radzieckiemu lotnictwu w pierwszych godzinach, dniach i tygodniach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. A stało się coś niebanalnego: oto bowiem, krótko po niemieckim ataku, z radzieckich rejestrów zniknęły gargantuiczne ilości samolotów. Podobno zniszczone przez Niemców. Podobno przestarzałe. Ich załogi – podobno – zostały zaskoczone na lotniskach. Podobno. Podobno. Podobno. Sołonin przyjął na siebie udowodnienie tezy całkowicie sprzecznej z powyższą, oficjalną wykładnią historyczną. Szczegółów nie zdradzę – o tym jest w końcu pokaźnych rozmiarów książka, warto jednak odnotować fakty, które zainteresowałyby potencjalnego czytelnika.
Dzieło Sołonina zostało podzielone na trzy części. W pierwszej poznajemy między innymi… zasady aerodynamiki. Tak, to wcale nie żart. Sołonin postanowił zapełnić jeszcze jedną lukę w wiedzy powszechnej: większość historyków (także tych z przedrostkiem „pseudo”) ma jedynie śladowe pojęcie o tym, czemu w ogóle samolot lata, a tym samym brakuje im podstaw merytorycznych do oceny jakości sprzętu. Sołonin łopatologicznie, kawo-na-ławowo przestawia punkt po punkcie rozmaite zasady i prawa aerodynamiki, zderza je z ocenami oblatywaczy i komisji wojskowych, naświetla na tle statystyk. Na tej podstawie buduje, chciałoby się rzec, pomnik trwalszy nad spiż, teorię, która nie tylko nijak się ma do popularnych przekonań, ale wręcz w dużej mierze je dyskredytuje (by nie stwierdzić, że ośmiesza). Jako tako wyedukowany czytelnik poznaje dalsze fakty: liczebność, strukturę organizacyjną i rozmieszczenie lotnictwa wojskowego, a na sam koniec dopiero działania bojowe w pierwszych dniach wojny. Przy okazji Sołonin uatrakcyjnia przekaz smaczkami: wprowadza nas w tajniki „wyścigu szczurów” radzieckich konstruktorów (np. nagonka na Polikarpowa, sabotaż Jakowlewa itd.), dywaguje na temat błędów Stalina, podaje w wątpliwość rozmaite fakty, które do powszechnego obiegu weszły niejako z rozpędu.
„Na uśpionych lotniskach” to pozycja mocna zarówno na poziomie merytorycznym, jak i stylistycznym. Sołonin ma duże zadatki na edukatora. Potrafi nie tylko zgromadzić imponującą wiedzę, okrasić ją własnymi, nierzadko zaskakującymi analizami, ale i fenomenalnie przekazać. Z każdego z powyższych powodów – tak razem, jak i osobno – trzecie dziecko Sołonina (po „22 czerwca 1941, czyli jak zaczęła się Wielka Wojna Ojczyźniana” oraz „23 czerwca. Dniu »M«”) bezwzględnie zasługuje na uwagę pasjonatów historii. Mark Sołonin jawi się jako godny następca Wiktora Suworowa. Kontynuuje rozpoczęte przez rosyjskiego odszczepieńca wątki, ale jednocześnie uszlachetnia przekaz, silniej osadza go w faktach, a te z kolei delikatniej obtacza w panierce demagogii. Rzadziej też zapędza się w ślepe zaułki, a i łatwiej go nazwać naukowcem z prawdziwego zdarzenia. Swoją drogą, dobrze wiedzieć, że u naszych dalekich, wschodnich sąsiadów jest jeszcze miejsce na myślowy ferment i drobiazgowe, często niewygodne badanie historycznych faktów. „Na uśpionych lotniskach” to pozycja, która jest tego niebanalnym dowodem.